Dzień pierwszy. 5 marca. Prowadzę panel na temat równości płci w ramach dorocznej konferencji na Dzień Kobiet, organizowanej przez moją firmę. Panel jest różnorodny: trzy kobiety i trzech mężczyzn z różnych stron świata, różnych działów i firm. Zastanawiamy co nie działa w dotychczasowych politykach i co można zrobić systemowo i indywidualnie by równość płci stała się faktem w świecie IT. Chcemy pokazać, że są nowe strategie, mówimy o niewidoczności kobiet, o koniecznym wsparciu ze strony mężczyzn. Sto pięćdziesiąt osób słucha, a potem zadaje całkiem trudne pytania o różnice w płacach i brak kobiet w zarządach. Bardziej świadoma część widowni trochę narzeka, że znów ktoś gadał to samo co zwykle. Też tak myslę, ale jestem równocześnie przekonana, że udało nam się też powiedzieć coś nowego i przynajmniej wszystkie ważne osoby w firmie są tego dnia z nami na sali. Nie można nas zignorować.
Dzień drugi. A właściwie noc. Olkusz, sobotni wieczór, siódmego marca. Siedzimy w trójkę i myślimy, że będzie jak zwykle. Ale tym razem nie ma żadnego z trójki dzieci moich gospodarzy, więc pada szalony pomysł żeby wyjść. Żadne z nich nie było na imprezie „w rynku” od czasów przed dziećmi, więc rozeznanie mamy słabe, ale wyzwanie padło – mimo deszczu i zimna uderzamy na miasto! Okazuje się, że wszystkie imprezownie są niedostepne bo Dzień Kobiet: zamkniete imprezy tylko dla kobiet. Tradycja mi nie znana. Zanim zaczęłam obchodzić dzień kobiet po feministycznemu, nie obchodziłam go w ogóle. W mieście takim jak Olkusz pozostały tradycje „pozakładowe”: kwiaty, sałatki, śledziki, wódeczki, teraz też densingi… albo striptizer! Wszystko tylko dla kobiet. W naszym gronie jest mężczyzna, więc odpadamy – kierujemy kroki ku rynkowej restauracji, w której piwnicach można też podobno potańczyć. Osadzamy się przy stoliku nakrytym, jak wszystkie, świecącym obrusem z emblematami godnymi Wersalu i improziwujemy zakąski z menu, które zachęca raczej do trzydaniowego obiadu. Na sali sporo pań – girls night out w pełni!
Po kolejnej fajce, lekko już otumanieni, postanawiamy zejść do piwnic. Słychać mocny beat. Prosto ze schodów wpadamy na salę iście weselną – stoły w podkowę, kobiety w każdym wieku przy wódeczkach i sałatkach, a beat, teraz już wyraźnie przaśny, niezmiennie jednak porywający. Kuzyn krzyczy: „jeden taniec!” – nie mogę odmówić. Wirujemy w rytm disco i zatracamy się w kolorowych światełkach – dopiero pod koniec piosenki zdaję sobie sprawę z tego, że to raczej impreza zamknięta i na pewno tylko dla kobiet. Dziękujemy ukłonem za możliwość przyłączenia się do tej zacnej zabawy nawet na chwilkę, zbieramy rzeczy i dołączamy do reszty, zziajani i zachwyceni! Moglibyśmy w tym pozakładowo-weselnym stylu tak do rana – bohaterki dnia codziennego dają radę.
Dzień trzeci. Niedzielne popołudnie, Kraków, Muzeum Narodowe, ósmy marca. Jadę tramwajem, który jest pełny, również mężczyzn i początkowo cieszę się, że oni wszyscy, tacy młodzi na Manifę! Po chwili dostrzegam jednak szaliki w barwach którychśtam i wiem, że oni na stadion.
Dochodzę pod miejsce wyjścia krakowskiej, szesnastej już Manify, jednocześnie próbując umówić się z koleżankami co do dokładnego miejsca spotkania, oczekujemy tłumów. Niepotrzebna zapobiegawczość – pod muzeum jest mnóstwo miejsca i bez problemu znajduję znajome. Rozglądamy się wokół i wygląda jakby było tam może z dwieście osób. Grupka Manify otoczona przez banery z rozkrwawionymi zygotami i, nieodłączny już wszystkim tego typu imprezom, głos z megafonu monotonnie masakrujący nasze uszy wywodem o tychże zygotach kwilących w cierpieniach. Schodzi się coraz więcej ludzi, niewyraźnie słychać, że ktoś zaczyna przemawiać. Próbujemy podejść bliżej ciężarówki z nagłośnieniem, ale jedyne co słychać dobrze to „kwilące cztery godziny embriony”. Mam ochotę skandować „idźmy już stąd!”. W końcu ruszamy, na czele jedzie ciężrówka i zaczyna z niej płynąć wesoła muzyka, jest rytm, są mili ludzie, dużo tęczowych flag i kobiety w każdym wieku. Każdy z tych lewackich marszy ma tę podstawową zaletę, że czuję się całkowicie bezpiecznie wśród jego uczestniczek i uczestników i że panuje tam atmosfera uprzejmości i życzliwości. Patrzę na tęczowe flagi i zastanawiam się czy ruch kobiecy ma jakiś jeden symbol, jakąś flagę, tak jednoznaczną jak ta LGBT+. Poza hasztagiem metoo nic nie przychodzi mi do głowy.
W połowie Piłsudkiego stajemy, ktoś coś skanduje na czele, skandowanie nieśmiało posuwa się wzdłuż kolumny marszu i ucicha po paru razach. Ktoś znów przemawia, ale nadal nic nie słyszymy. Stanie wytraca energie tłumu, dzieci zaczynają się niecierpliwić, niektórzy muszą odejść na plac zabaw. W końcu ruszamy po raz drugi i znów zaczyna lecieć muzyka, podśpiewujemy Whitney Houston i bujamy się znowu w rytm. W okolicach UJ-otu z tłumu po naszej lewej wyłania się wyraźna grupa Hiszpanek i Hiszpanów, która zaczyna skandować coś po hiszpańsku. Jest ich może z dwanaście, ale ich rytmiczne wołanie rozlewa się w mig po grupce – jest zdecydowane i energiczne. Czuję duże wzruszenie, że są tu z nami, a potem wyborażam sobie taką manifę w Madrycie…
Pod Uj-otem wreszcie słyszę przemówienie lepiej niż płaczące embriony. Krzyczą, że prawa, że nie ma praw, że ciągle nie ma praw, a potem, że cześćichwałabohaterkom. Zastanawiam się którym bohaterkom i wyobrażam sobie te z wczoraj, leczące kaca przed telewizorem.
Pod Kurią znów słyszę liderki manify. So-li-darność na-szą bronią! Tramwaj. Cześćichwała-bo-ha-terkom! Kolejny tramwaj. I postulaty. Patrzę na Jana Pawła w złocie, spoglądającego na nas z okna ze swoim dobrotliwym uśmiechem. Chciałabym żebyśmy zaśpiewali mu coś takiego, żeby już się tak nie uśmiechał.
Trochę już zmęczone, dwie z pięciu docieramy na Rynek, gdzie pod Adasiem będzie kolejne przemówienie. Chwilę patrzymy i decydujemy jednak nie zostać do końca, odbijamy do wegańskiej knajpy, zanim zjawi się tam cała reszta. Przemiły kelner zbiera od nas zamówienie, a po chwili przynosi po mini-goździku, przyjmujemy z uśmiechem.
Lewacko-wegański lokal z peerelowskim goździkiem w krakowskiej kamienicy – będziemy dyskutowały o polskim feminizmie, przy tych boczniakach z buraczkami.
A jak Wasz Dzień Kobiet?
Skomentuj