Mniej więcej w tym samym czasie kiedy gasną ostatnie znicze i halloweenowe lampiony z dyni, a w radiach i galeriach handlowych zaczyna, z początku niesmiało, ale za chwilę zupełnie już odważnie rozbrzmiewać „Last Christams”, nasze kawiarniane rozmowy mimowolnie wędrują w stronę Świąt. Ktoś na fejsbuku szuka towarzystwa do świątecznego last minute na ciepłej plaży, ktoś inny utyskuje, że prezenty bezosobowe, za drogie i pakowane nieekologicznie. Wiele z nas uzbraja się w strategie przetrwania niezbędne do tego, by wyjść cało z obowiązkowego rytuału opłatkowych życzeń. Również następujące po życzeniach zwyczaje dla wielu straciły już dawno treść. Kontestujemy i analizujemy, wydając kolejne 15 złotych na małą kawę, wypuszczamy parę, która ujść może swobodnie przy kawiarnianym stoliku, ale którą zdusimy przy białym obrusie i czerwonym barszczu. Wygląda, że z roku na rok coraz większy mamy kłopot z tymi paroma dniami po najdłuższej nocy w roku, kiedy to życie towarzyskie zamiera i przenosi się w przestrzeń rodzinną. Dniami, które, zdaje się, mają szczególną moc uruchamiania uśpionych demonów i wyzwalania wieloletnich napięć.
Zawsze lubiłam Święta, z moją wieloosobową rodziną, szukaniem pierwszej gwiazdki, milionem prezentów i kolędami. I nadal je lubię, choć bardzo bliskie są mi również wszystkie wyżej wymienione rozkminy i dylematy, łącznie z myślą, która kusi co roku – a jakby tak wyjechać na Teneryfę… A jednak nie wyjeżdżam, kupuję prezenty i wchodzę po raz kolejny w ten czas odradzania się światła, czy jak ktoś woli Jezuska. Wchodzę, ale nie bez obaw o to czy tym razem uda się te pare dni spędzić bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Pomiędzy „Last Christmas”, knajpianymi kręgami wsparcia, a szukaniem prezentów, trafiam przypadkiem na dwa króciutkie filmiki Esther Perel o Swiętach. Ekspertka od relacji, zdrady i erotyzmu przypatruje się naszym „familijnym wojnom”, jak sama je nazywa. Rzucam się na nie jak na świąteczną promocję! Trwa to raptem trzy minuty, a wydaje się, że są tam wszystkie możliwe sposoby wbijania sobie świątecznych szpilek. Tak, tak i tak! Znam wszystkie, wszystkich doświadczam. Nie mogę się doczekać drugiego filmu, w którym Perel będzie się dzieliła strategiami rozpuszczania takich szpilek, ale najpierw słyszę jej pytanie: „A ty, którą z tych rzeczy robisz?”. Ja?! Jak to ja? Przecież to nie ja. To oni. To wszystko ich wina. Bo nie potrafią rozmawiać, bo nie potrafią słuchać, bo nie przeszli terapii, bo nie umieją w Non-violent communication, bo, bo, bo… Ale Esther mnie pyta, patrzę więc na listę rodzinnych działań wojennych, które zapisałam sobie na karteczce i robię rachunek sumienia. Jedno z nich mruga do mnie zalotnie, jak świetlny renifer na balkonie sąsiadów – niby nie chcę patrzeć, ale sie nie da. Od razu wiem. „Zawsze” i „nigdy”. Włączam Esther raz jeszcze i słucham:
„[Bliscy} znają cię tyle lat. Zdaje się jakby chcieli cię przytrzymać w miejscu. Tak trudno jest się zmienić w systemie rodzinnym, bo „ty zawsze” i „ty nigdy” przylepiają się do ciebie, jak gdybyś nie była żywym, oddychającym człowiekiem.”
Słucham raz jeszcze i zaczynam sama przed sobą przyznawać się do winy. Tak, zdecydowanie tak, jestem winna. Każde „zawsze” i każde „nigdy” dokłada kolejną warstwę betonu do posągów, w które zamurowuję moich bliskich. Przestają być żywymi stworzeniami, w których niesustannie zachodzi jakaś zmiana, a stają się zastygłymi w przeszłości posągami, które zawsze mówią to samo i nigdy nie robią tego co powinny. Przestaję spontanicznie reagować na ich słowa, gesty i spojrzenia, zamiast tego odpowiadam na obraz, który stworzyłam w swojej głowie, na tę betonową statuę, która ani ładna, ani prawdziwa, jak mnożące się po kraju janypawły. Wiem co powiedzą zanim jeszcze zdążą otworzyć usta, odpieram ataki, zanim jeszcze zdążą się zamachnąć, odpowiadam na słowa, których nie usłyszałam. Żyję historią naszej relacji, nie żywą relacją, która mogłaby się wydarzać tu i teraz, gdyby nie ten beton, w który ich pieczołowicie zamykam.
Biorę głębszy oddech – to ulga. Ulga puszczenia. Odpuszczenia tej całej historii. Pozwolenia sobie na świeżość, na spontaniczność, na odkrycie czegoś nowego w ludziach, których znam od zawsze. I nie chodzi mi tu o jakieś górnolotne wybaczanie, nie chodzi o całkowite zapomnienie tego wszystkiego co było. Ale nie chcę już pozwalać, żeby to co było, cementowało naszą relację w sztywny gorset, w którym nie da się oddychać i nie widzi się, że stojąca przede mną osoba też walczy o oddech.
Po raz kolejny Esther wnosi w temat relacji świeżość, nowe spojrzenie, które sprawia, że będę inaczej wchodzić w te Święta, z nadzieją, że uda mi się trochę bardziej być tu i teraz, a nie zawsze i nigdy. A jak nie, to w przyszłym roku lecę na Teneryfę 😉
Polecam w całości:
https://www.facebook.com/esther.perel/videos/873929126578483
https://www.facebook.com/esther.perel/videos/609258286796261
Skomentuj